Warszawski pajączek

     Od 5 lipca biorę udział w praktykach studenckich na terenie Warszawy. Lokalizacja zajęć wymusiła na mnie pięciotygodniowy wyjazd do stolicy, a w rezultacie - musiałam ponieść dodatkowe koszty związane z zakwaterowaniem w akademiku i w ogóle zapewnieniem sobie minimalnej wygody w tym miejscu, poskutkowało to rozłąką z rodziną i chłopakiem, z czym raz radzę sobie lepiej, raz gorzej, a wisienką na torcie stało się codzienne zmęczenie uderzające we mnie po godzinach pracy na stanowisku archeologicznym. Wyśmienicie. 

    Nie mam co narzekać na atmosferę i moje samopoczucie w czasie pracy - w końcu widuję się z osobami, które ostatni raz widziałam w zeszłym roku, tuż przez ogłoszeniem lockdownu i zamknięciem uczelni. Poznałam również innych studentów - zarówno tych z nieco dłuższym ode mnie stażem, ale także pierwszorocznych, którym, mam nadzieję, mogłam służyć radą, jeśli chodzi o wszelkie sprawy związane ze studenckimi realiami. Razem z nimi, mimo palącego słońca, ciężkich taczek ziemi i denerwujących korzeni uprzykrzających wbicie szpadla czy pociągnięcie dziabką, pracowaliśmy ciężko przez ostatnie tygodnie, ucząc się archeologicznego kunsztu. 

    Brzmi jak marzenie. Po roku zdalnego nauczania mam do czynienia z namiastką normalności, odnawiam studenckie znajomości, śmieję się i żartuję z doraźnych, wykopowych sytuacji i po prostu czerpię garściami z danej mi możliwości.

    Szkoda, że jednak nie jest tak kolorowo, jakby się mogło wydawać. Wiele bym dała, by moje zaburzenia lękowe zostały jednak w Łodzi, a nie pchały się wraz ze mną na podbijanie stolicy, ale niestety - stało się, zadomowiły się na dobre. Nie będę się tu rozwodzić, z czym to się wiąże, bo przywoływanie sytuacji z ostatnich tygodni jest dla mnie jednak niezbyt komfortowe. Żeby jednak nie pozostawiać tego zjawiska bez żadnego opisu, dodam jedynie, że ilekroć wracam z wykopu czy ze spotkania ze znajomymi, uderzają we mnie samotność i niepokój. Jest to o tyle irytujące, że siedząc sama w czterech ścianach, dobijam się własnymi myślami atakującymi znikąd, bo potrafię od czapy zacząć martwić się rozpoczęciem roku akademickiego, do którego zostały jeszcze bite 2 miesiące. Jestem w stanie ganić się za to, że zrobiłam coś źle w czasie praktyk albo że nie wyrabiam się napisaniem eseju (deadline jest we wrześniu, a ja już się zamartwiam). I to tak trwa. Los chciał, że moja współlokatorka rzadko kiedy pojawia się w progu, a w przeciągu ostatnich tygodni widziałam się z nią może 3 czy 4 razy, więc nawet nie mam z kim porozmawiać, by zagłuszyć męczące mnie myśli. 

    W tych samotnych chwilach moim kompanem stał się pajączek. Pajączek, który zjawił się po zewnętrznej stronie okna wychodzącego na tył budynku. Jest ze mną prawie że od pierwszego dnia moich przygód w Warszawie. Początkowo oboje musieliśmy dojrzeć do siebie i zaakceptować swoją obecność - ja starałam się pamiętać, że mój towarzysz tkwi w rogu okna, by nie zakłócać za bardzo jego spokoju, starając się wpuścić trochę powietrza do pokoju, a on szanował moją przestrzeń i nie przekraczał granicy wnęki okiennej.  

    Nie pogadam z nim jak z przyjacielem, nie przytulę się do niego jak do bliskiej mi osoby, ale zawsze pociesza mnie świadomość, że w jakiś sposób dzielę te kilka metrów kwadratowych z inną żywą istotą, jakiego gatunku by nie była. Codziennie widzę, jak pajączek walczy z tym, by zbyt mocny wiatr nie rozszarpał jego sieci, jak zdobywa pożywienie naiwnie wplątujące się w jego sidła, a nawet przyglądam się jego niepowodzeniom, kiedy to jednak zbyt natarczywy owad zamiast wpaść w pajęczą pułapkę, z łatwością ją rozwala. Ostatnio zauważyłam, że mój towarzysz nawet urósł i przytył. 

    Te wszystkie sytuacje, które obserwuję, podnoszą mnie poniekąd na duchu. Wiadomo, mój lokator zapewne ma inne rozterki niż ja i nie przejmuje się kolejnym dniem wykopalisk czy nadchodzącymi deadline'ami, ale z drugiej strony pewnie tak samo jak ja odczuwa niekiedy lęk. Być może zwłaszcza wtedy, kiedy bezlitosny wiatr targa jego siecią i nie daje mu ani chwili wytchnienia, bo pajączek musi wówczas zważać na każdy swój ruch, by za bardzo nie naruszyć nici trzymających jego małe domiszcze w ryzach (najczęściej wtedy po prostu stoi w miejscu i buja się na sieci tańcującej na wietrze). To zabrzmi dziwnie, ale przyglądając się temu zjawisku, docierają do mnie bardzo znajome uczucia i myśli, niejednokrotnie w swoim życiu czułam się jak taki mały pajączek próbujący balansować nad przepaścią. 

    Kiedy tylko poryw wiatru daje za wygraną i pajączek triumfalnie może wrócić do swoich codziennych czynności, czuję dumę. Tak, moja tęsknota doprowadziła do tego, że zaczęłam się troszczyć o pająka, don't judge me. Mój lokator rośnie i tyje, łapie nowe zdobycze w swoje sieci i po prostu korzysta ze wszystkich swoich umiejętności, jakimi Matka Natura go obdarzyła. Jest malutki, mniejszy ode mnie, codziennie walczy z żywiołem, zapewne też ja parę razy przez nieuwagę za mocno załopotałam jego siecią, kiedy uchylałam bądź zamykałam okno, a on mimo wszystko daje radę. Wow.

    Co by nie mówić, przyjemnie nam tu pod jednym dachem. Nie czuję się aż tak bardzo osamotniona, bo - wiadomo - jeden pajączek nie zastąpi mi bliskich, ale bez niego byłoby ze mną zdecydowanie gorzej , a tak to wrócę codziennie po wykopie do pokoju, wyjrzę przez okno, zobaczę, jak mój ośmionożny przyjaciel dzielnie się trzyma i tak jakoś od razu robi się cieplej na serduszku. Z reguły, jeśli tylko nie jestem z kimś umówiona na popołudnie, do następnego ranka siedzę sama. Jasne, wieczorem może podzwonię do bliskich, wcześniej jeszcze z kimś poczatuję na Messengerze, jednak nadal nie ma przy mnie ani żywej duszy. Ani jednej poza moim pajączkiem. 

    Żeby nie było - nie siedzę godzinami w oknie, wpatrując się w jakiegoś pajęczaka. Nie opowiadam mu historii z życia, nie rozmawiam z nim, nie spędzam przy parapecie nie wiadomo ile czasu. Po prostu cieszy mnie jego obecność i ilekroć doskwiera mi uczucie samotności, odwracam się i widzę, że mimo wszystko ktoś tu ze mną jest. Wtedy wiem, że jednak nie balansuję na tej cieniutkiej sieci zupełnie sama. 

    Kochany przyszły mieszkańcu pokoju 210B - dbaj o mojego pajączka. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Umarł król, niech żyje król!

Za dużo piszę